Trzecia Klasa miała zaszczyt i przyjemność zapoczątkować w tym roku współpracę naszego Gimnazjum z absolutnie niezwykłą Osadą Burych Misiów w Wętfiach k. Kościerzyny. Osadę założył przed dwudziestu pięciu laty o. Kuba Marchewicz CR i od tego czasu z wielką miłością ojciec Kuba i inne Bure Niedźwiedzie opiekują się mieszkającymi tam na stałe Burymi Misiami – osobami niepełnosprawnymi, które w Wętfiach znalazły dom. Razem stworzyli prawdziwą „farmę życia”, której nie powstydziłaby się Maria Montessori. Osada wypisz wymaluj pasuje do koncepcji modelowej szkoły ponadpodstawowej z pism dr Marii. Cieszymy się, że mogliśmy w niej pomieszkać chociaż te kilka dni i już tęsknimy do następnego spotkania. Zaczęliśmy też już obmyślać jak możemy regularnie włączyć się we wspieranie wspaniałego dzieła ojca Kuby.
A oto czas naszej wielce intensywnej i pracowitej „wycieczki” opisany piórem Antka:
Osada Burych Misiów
Na początku trzeciej klasy pojechaliśmy, jak co roku, na wyjazd integracyjny. Nasza wycieczka trwała sześć dni z czego w dwa przemieszczaliśmy się pociągami między Krakowem a północą Polski.
6. września wyszliśmy z lekcji o godzinie 13:00, a już czterdzieści minut później siedzieliśmy w pociągu do Gdyni, gdzie przesiedliśmy się do „szynowowzu” do Kościerzyny. W Kościerzynie dwoma samochodami dotarliśmy do Osady Burych Misiów. Jest to miejsce, gdzie żyją osoby niepełnosprawne, razem jedzą, razem spotykają się z Bogiem na codziennych mszach oraz pracują. Idea jest taka, żeby byli samowystarczalni. Sami robią sery z mleka od swoich krów. Uprawiają zioła, wszelkiego rodzaju warzywa oraz winogrona i inne owoce. Mają dużo zwierząt takich jak: krowy, świnie, konie, owce, kury, lamy.
Gdy tam dojechaliśmy, od razu spotkaliśmy się z ich wielką gościnnością. Poczęstowali nas kolacją, wstępnie powiedzieli nam, jak będziemy mogli pomóc im w pracach następnego dnia. Śpiewaliśmy do dwunastej w nocy.
Drugiego dnia dziewczyny poszły do obory na dojenie krów, natomiast ja z Witkiem pomagaliśmy w nakryciu do stołu. Po śniadaniu zbieraliśmy pomidory, aronię, dereń, pływaliśmy po jeziorze na kajakach i uczestniczyliśmy w mszy św. Wieczorem, wraz z niektórymi poszliśmy poskakać na balotach siana, oglądaliśmy gwiazdy rozmawiając przy okazji.
Trzeciego dnia, w czwartek po śniadaniu czyściłem konie z Justyną i Piotrkiem, a reszta zbierała dynie i cebule. Po południu zaczęliśmy plewić pole i chwastami z tego pola karmiliśmy świnie. Pomagał nam jeden z Burych Misiów, Adam. Po mszy ruszyliśmy samochodem księdza Kuby na kajaki. Ksiądz Kuba jest pomysłodawcą i założycielem tej Osady, teraz ma wszystko na głowie, ale na szczęście pomagają mu Bure Niedźwiedzie opiekując się Burymi Misiami. Tego dnia nie spływaliśmy, tylko rozpaliliśmy ognisko, przy którym zjedliśmy kolację w postaci kiełbasek. Jak zawsze przy ognisku śpiewaliśmy do późnej nocy.
Rano po śniadaniu wypłynęliśmy na Wdę. Spływ jak spływ, płynie się rzeką co jakiś czas mijając kłodę czy most. Często łączyliśmy się paroma kajakami, skrajni wiosłowali, a wszyscy rozmawialiśmy. Mieliśmy jedną „przenioskę” czyli miejsce, gdzie trzeba było przenieść kajaki lądem. Kupiliśmy tam pstrągi, które zjedliśmy wieczorem przy ognisku. Na postoju poznaliśmy bardzo sympatycznych Niemców. Jedliśmy pesto z makaronem ugotowanym na ognisku w kociołku. Niestety pesto było niewiele, więc smak był mało intensywny. Żeby to zmienić, Witek przyniósł przyprawę curry. Wszyscy sobie nasypali, ale gdy pierwsza osoba spróbowała… no cóż… każdy może się pomylić. Witek zamiast curry podał nam ostrą papryczkę chili. Było dość zabawnie. Wieczorem ksiądz Robert odprawił polową mszę świętą.
W sobotę płynęliśmy szybciej, ponieważ mieliśmy przed sobą dwadzieścia kilometrów. Udało się, bo nie złączaliśmy się tak często. Około 18:00 ks. Kuba odebrał nas z punktu końcowego i wróciliśmy do Osady. Była msza i kolacja. Wieczorem poszliśmy na baloty siana i do koni.
Ostatni dzień rozpoczął się od mszy świętej z wszystkimi sąsiadami. Grała rodzina (mama z trójką córek) na instrumentach, a cały kościół śpiewał, wszystkie Bure Misie i my. Po mszy było śniadanie, a po śniadaniu nadszedł czas na pożegnania z Burymi Misiami, Niedźwiedziami oraz ze zwierzętami. Wracaliśmy do Krakowa znowu przez Gdynię, gdzie widzieliśmy „Dar Pomorza” i ORP „Błyskawicę”, a co poniektórzy wykąpali się w zatoce. Rozstaliśmy się na III peronie Dworca Głównego w Krakowie o 20:18.
Bardzo zapadła mi w pamięć radość mieszkańców osady. Nie zapomnę Lodzi „Siłaczki” (jak o sobie mówiła), przedstawiając się. Mówiła tak: „Cześć, jestem Lodzia Siłaczka” i ściskała z całej siły rękę osoby, z którą się witała. Zapamiętam Adasia, który pracował przy świniach. Chętnie kiedyś pojechałbym tam jeszcze raz.
Antoni Radomiński-Lasek